piątek, 19 kwietnia 2013

Nie wyobrażaj sobie za dużo


W ostatnich miesiącach zjawisko zwane "spottingiem" rozkwitało w najlepsze, było mekką dla nieśmiałych osób, gdzie mogły urzeczywistnić swoje marzenie i skontaktować się z (aktualną) "miłością swojego życia".

Dziesiątki tysięcy osób, które zalajkowało te profile, czekały aż ktoś je zauważy. Chciały czuć że są pożądane i atrakcyjne. Pojawiały się setki ogłoszeń typu "zerknąłem na ciebie, a ty po chwili zrobiłaś to samo" no i w tym momencie pojawiają się opisy ubrań i zaproszenie na kawę.

Jak po jednym, a nawet kilku spojrzeniach można stwierdzić, że ktoś jest nami zainteresowany? Jak ja jadę autobusem to patrzę na wszystkich, obserwuje ich zachowanie, ubiór, co czytają, jakiej muzyki słuchają. I zawsze, ale to zawsze spotkam się z kimś wzrokiem i to nie raz, bo gdy spotykamy się z kimś wzrokiem, na początku jesteśmy speszeni i szybko zmieniamy obiekt obserwacji, a potem sprawdzamy czy ta osoba nadal nas obserwuje.
No oczywiście czasami takich spojrzenia nie wolno bagatelizować, gdy pochodzą one od atrakcyjnych osób, jednak musimy rozróżnić czy jesteśmy obserwowani, bo mamy irokeza na głowie lub wielkiego pryszcza czy jesteśmy obiektem pożądania.

Po tym długim wstępie, czas przejść do meritum. Nie rozumiem dlaczego ludzie wyobrażają sobie tak dużo, dlaczego nadinterpretują zachowanie innych osób. Facet siedzi w autobusie, jakaś dziewczyna na niego spojrzy i od razu w jego myślach pojawia się wizja dzikiego sexu. Jakiś chłopak jest miły dla dziewczyny, a ona zaczyna planować wspólną przyszłość. Potem powstają żenujące sytuacje typu "myślałam/em że coś nas łączy. "
Po co ludzie robią sobie taką nadzieje? To prowadzi tylko do smutnych końców. Może to jest jakiś mechanizm, który pomaga podnieść ludziom samoocenę?
Czy nie lepiej jest po prostu podejść do kogoś porozmawiać i dowiedzieć się czy ktoś odwzajemnia nasze uczucia. Przestańmy myśleć za innych, domyślać się ich zamiarów i zacznijmy rozmawiać, a życie będzie prostsze.


"Każda dama ma cenę, Trzeba po prostu pytać, a nie czaić się z kwiatami."





środa, 3 kwietnia 2013

Słodko-Gorzki Warburger


Wybrałem się niedawno do Warburgera, który znajduje się w Warszawie, na skwerze Stanisława Broniewskiego, (skrzyżowanie ulic: Jarosława Dąbrowskiego i Puławskiej).
Dotarcie do niego zajęło mi chwile, bo nie szedłem do niego od frontu, ale jak to się mówi od "dupy strony". A dlaczego tak tam szedłem, to wyjaśnię wam w innej notce(niedługo).

Wchodzę na ten skwer i widzę budowlę wielkości budki transformatorowej. Gdy uświadomiłem sobie, że ta malutka budowla wielkości kiosku ruchu, to Warburger moja twarz wyglądała jak słynny mem "Are you fucking kidding me?". Zastanawiałem się jak to wszystko zamieścili, w czymś tak małym. Jednak postanowiłem nie oceniać burgera po lokalu i dzielnie pognałem ku wejściu. Po wejściu już nie wydawała się taki mały, ale nie czułem się przytłoczony ogromem tej budowli. Może latem nie ma to dużego znaczenia, jednak zimom wole siedzieć w cieple, chociaż podczas mojej wizyty dwóch śmiałków wybrało ławeczce na zewnątrz.


Nad wystrojem nie ma co się rozwodzić, na plus jest to, że lokal jest prawie cały przeszklony i mamy możliwość obserwowana widoków, a nie tylko innych klientów. Ładne menu i obrazki na temat dobrej jakości wołowiny, której używają itp. Fajne też rozwiązali kwestie wieszakach które umieścili pod blatami, ale żeby je znaleźć trzeba się trochę naszukać, co prawda na ścianie wisi tabliczka z informacja o nich, ale nie każdy czyta wszystko wokoło siebie.


Na minus chyboczące się krzesełka, które wyglądają jakby ktoś je na prędko składał i to po kilku piwach. Jeszcze ta lada..... nie wiem czy po prostu ktoś coś rozlał, w miejscu gdzie siedziałem, ale cały blat się lepił mogła być to wina tej farby czy impregnatu którego użyli, ale mogę się mylić.

 Przejdźmy do rzeczy najważniejszej. Burgery! Zamówiłem Kac Burgera ("coś dla przeżywających ciężki dzień, grillowana wołowina, plastry bekonu i autorski sos łączący smaki Azji z odrobiną amerykańskiej whiskey"). Kaca nie miałem, ale miałem ochotę na coś konkretnego, a zarazem nic szalonego, w końcu to pierwsze podejście i nie chciałem ryzykować.  Nie zawiodłem się, ale....ale nie było idealnie.


 Chwalona przez wiele osób bułka rzeczywiście była smaczna, jednak trochę za ciężka, ale coś za coś dzięki tak zwartej strukturze nie rozpada się przy jedzeniu.
Wołowina - najważniejsza część burgera, która jest zarazem najłatwiejsza do zepsucia. Tutaj była dobrze usmażona, smakiem nie powalała, ale jak najbardziej była dobrze przyrządzona (poprawnie). Muszę jednak poskarżyć się, że przy ostatnim gryzie miałem strasznie dużo pieprzu.
Warzywa jak to warzywa, smaczne, zdrowe i przede wszystkim świeże.
Sos. Sos (według opisu) łączył w sobie smaki Azji i amerykańską whisky. Czy łączył musicie ocenić sami. Ja nie czułem Azji ani whisky, co nie oznacza że sos był zły. Smakowa mił, jednak lał się wszędzie. Zjeść go w elegancki sposób było ciężko.
 
Ceny nie są wygórowane, nie można narzekać. Dobra jakość za dobrą cenę. Ja za Kac Burgera zapłaciłem 23zł. Mają karty stałego klienta więc (jeżeli pamięć mnie nie myli) 8 lub 9 burgera mamy gratis.
Burgery mają adekwatne ceny, ale 5zł za oranżadę to dla mnie kpina. taka oranżada jest warta 50gr, a życzą sobie za nią 5zł. Największy minus Warburgera!

Każdego burgera pakują w ładne pudełko. Z wierzchu wyglądało jakby było zrobione z papieru z odzysku, nic bardziej mylnego. Powierzchnia jest pokryta takim papierem, a w środku mamy piękny lakierowany papier. Nie jestem jakimś ekooszołomem, ale staram się dbać o środowisko i jeżeli ktoś chce je również chronić to niech to robi, a nie tylko udaje.


Chyba za dużo się spodziewałem po Warburgerze, szedłem tam z megapozytywnym nastawienie. Może nie było idealnie ale wizytę w Warburgerze mogę zaliczyć do udanych, na pewno tam jeszcze wrócę. Ich burgery na pewno są na moim podium, jednak nadal numerem jeden jest Soul Food Bus.

PS Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony: www.warburger.pl
Profil Warburgera na facebooku: www.facebook.com/warburger.bar